Strona główna Gmina Żołynia W stadnickim lesie znikają ludzie…

W stadnickim lesie znikają ludzie…

278
0

W roku 1972 dwu mieszkańców Brzózy Stadnickiej przejeżdżało wozem obok Pułanek i na skraju zarośli zobaczyli pięknego liska. Przyszła im ochota upolować go. Lisek niby chory, sprytnie wywijał się prześladowcom, a w końcu czmychnął w rosnące obok zboże. Jeszcze dwukrotnie im się ukazywał, a oni znów próbowali go złapać, bez skutku. Kiedy zmęczeni postanowili wrócić do wozu, zauważyli swój zaprzęg stojący na wysokiej górze. Zdziwiło ich to, bo teren był tam równy jak stół. Domyślili się, że mają do czynienia z siłą nieczystą. Postanowili szybko opuścić to zaklęte miejsce. Kiedy zbliżali się do pojazdu, widzieli jak góra stopniowo spłaszczała się i już po równym doszli do wozu. Zacięli konie batem i jak najszybciej odjechali.

Pewien ksiądz chodzący po kolędzie z organistą, idąc brzegiem Pułanek, zagłębił się w zarośla za potrzebą. Kiedy chciał wyjść, nie mógł znaleźć drogi i błądził przeszło dwie godziny. Organista nie śmiał przywoływać dostojnej osoby. W końcu zjawił się ksiądz w opłakanym stanie po tak długim błądzeniu i przedzieraniu się przez leśne gąszcza.

W 1964 r. Eugeniusz Wawrzaszek (lat 24) wracając wieczorem z Rakszawy, znalazł się na Pułankach. Było ciemno. Z krzaków wybiegł jakby kot i z miauczeniem wskoczył mu na piersi. Napadnięty instynktownie odrzucił go na ziemię, a przestraszony przeżegnał się. To uciekło. Młody człowiek mając to przez moment w ręku zauważył, że miało szorstką sierść, a nie miękką jak kot.

Opowiadał mi Leon Kochman z Żołyni: „Jechałem z Wydrza do Żołyni jesienią w nocy około godziny 22-iej. Droga była mi dobrze znana. Kiedy znalazłem się na Pułankach, straciłem orientację. Objechałem duży kawał drogi wracając pięć razy w to samo miejsce. W końcu stanąłem zrezygnowany. Po dłuższym postoju przestałem kierować koniem, zdając się na jego instynkt. Rzeczywiście koń znalazł właściwą drogę. Działo się to w 1957 r.”

-> Historia z przymrożeniem oka